poniedziałek, 11 marca 2013

DIIV- Oshin


Ten album jest już ze mną od kilku miesięcy. Do jego recenzji zabierałam się jednak dość długo, ze względu na duże wrażenie jakie zrobił na mnie ,,Oshin”. Założycielem zespołu jest Zachary Cole Smiths związany już z nowojorskim Beach Fossilis, który w 2011 roku zainicjował swój solowy projekt o nazwie DIIV. Pomimo, iż ta kapela w dużej mierze rezygnuje z eksponowania wokalu- trzeba zwrócić uwagę na niezwykle charyzmatycznego Smithsa, który mi osobiście przypomina nieco młodego Kurta Cobaina. Muzycznie, grupa stawia na rozmarzone gitary, nutę psychodelii i stłumione, zlewające się wokale ( przez to o wielokrotnie nierozpoznawalnych tekstach). Ciężko mi wyróżnić jakiś konkretny utwór, cały album jest piekielnie melodyjny i wpadający w ucho. Nie mogę też odmówić sobie porównania ich rytmiki i brzmienia basu do twórczości The Cure czy Joy Division. Ta płyta to wielki powrót do surf rockowych korzeni, w czasach kiedy cała reszta zespołów ucieka w kierunku elektroniki. Pomimo całej swojej melancholijności, to optymistyczny album. Gitary tętnią własnym życiem i wprowadzają słuchacza w atmosferę nocnych plażowych przechadzek. Żadne słowa nie równają się samemu przesłuchaniu płyty, która jest moim zdaniem może odrobinę nużąca ale świetna. Myślę, że każdy miłośnik dreampopowo brzmiących gitar będzie w pełni ustatysfakcjonowany. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz