poniedziałek, 6 maja 2013

Inc.- No World


W wypadku tego albumu ponownie sprawdziła się u mnie zasada, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest wiarygodne. Przyznaje się, zatem ta recenzja powinna była pojawić się dużo dużo wcześniej. Zmiękłam jednak, i pomimo początkowej niechęci do ,,No World" i późniejszych kilkumiesięcznych ponownych podchodów do tego krążka w końcu udało mi się przyjąć go ciepło i entuzjastycznie. To jednak z całą pewnością nie jest muzyka, która powali Was na kolana. Wielu zapewne uzna ją za nudną i monotonną tak jak ja na początku. A tak naprawdę, warto okazać jej odrobinę cierpliwości. Człowiek miejski, gruboskórny przyzwyczajony do hałasu ulicy i klubowego łubudubu przy zetknięciu z subtelnymi dźwiękami Inc. musi przestroić się na zupełnie inną częstotliwość. W innym wypadku, nie doceni i nie zauważy niezwykłej łagodności jaką prezentują w swoich utworach Andrew i Daniel.


Andrew i Daniel Aged to bracia pochodzący z Los Angeles. Pomimo swojego młodego wieku rodzeństwo ma już na swoim koncie współpracę z takimi gwiazdami jak Elthon John czy Pharell Williams, w końcu postanowili spróbować sił w swoim własnym repertuarze pod szyldem Inc. Andrew odpowiada za gitary i wokal a Daniel gra na basie i zajmuje się produkcją. Materiał na swój pierwszy longplay, bracia zarejestrowali zimą 2011 roku. Natomiast, debiutancki album tego duetu ,,No World" swoją premierę miał w lutym 2013 roku. Za inspirację posłużyła im miłość do R&B i soulu z lat 80' i 90'. Swoim debiutem idealnie wpasowali się w falę powrotu do tego rodzaju muzyki, prezentowanego również przez takich artystów jak Jessie Ware, Miguel, Toro Y Moi czy Fran Ocean. Jest w nich jednak, coś co nie pozwala spakować ich do jednego worka z wymienionymi wcześniej artystami. Być może przez to, że ich oblicze ciężko tak do końca określić. Na ,,No World" słyszymy przede wszystkim fantastycznie bujające bity, oszczędne ale aksamitne aranżacje i śpiewane niemal półszeptem wokale. W efekcie dostajemy antyradiowe hity, których największe atuty kryją się głęboko pod powierzchnią. Chciażby kapitalnie brzmiący bas i gitara wygrywające soulowe riffy.



Całą płytę cechuje niezwykła świeżość i lekkość. Jedynym minusem tutaj jest dla mnie wokal Andrew, słaby, pozbawiony charyzmy, trochę jakby zniewieściały, myślę że to on spowodował moje tak długie oswajanie się z tym albumem. W końcu jednak przyzwyczaiłam się do niego i potrafię skupić się na jego klimacie, trochę oderwanym od wielkomiejskiej rzeczywistości. Subtelnym, kojącym i hipnotycznym- te określenia chyb najbardziej pasują do ,,No World".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz